Poznaj Agnieszkę

Biorę udział w Kampanii, wierząc, że moja historia da komuś siłę i odwagę, by zawalczyć o siebie i nigdy się nie poddawać.

sPoznaj Agnieszkę

Urodziłam się w 1980 roku. Mieszkałam i wychowywałam się nad samym jeziorem, w urokliwej miejscowości Pniewy, a moje dzieciństwo było szczęśliwe i pełne wrażeń.  

Byłam aktywnym dzieckiem, takim typem sportowym, który ma celujący z WF-u i jeździ na zawody sportowe.

Moja mama, wspominając tamten czas, zawsze mówi, że ciągle nie było mnie w domu. To prawda, bo jeśli nie w szkole, to byłam na dodatkowych zajęciach sportowych albo na próbie chóru dziecięcego, do którego należałam. Muzyka to, obok sportu, moja wielka miłość. Również podczas nauki w liceum byłam bardzo aktywna. Po maturze zaczęłam studia na Akademii Rolniczej oraz pracę w dużej logistycznej firmie, wspominam ten czas jako bardzo intensywny. W 2003 roku wyszłam za mąż za mojego kochanego męża Rafała, z którym spotykałam się od 1997 roku. Kochamy się i przyjaźnimy. Rok po ślubie zauważyłam pierwsze symptomy gorszego samopoczucia, tycia, obrzęków i zmęczenia.

Wiedząc, że mój tato miał problemy z tarczycą, udałam się do lekarza rodzinnego, by poszukać pomocy. Skończyło się krótkim, powierzchownym wywiadem i stwierdzeniem, że na pewno trzeba się więcej ruszać…

Gdzieś podświadomie czułam, że tarczyca to właściwy trop, ale zniechęcona wcześniejszą wizytą u lekarza, nie obrałam wtedy konkretnego kierunku ku właściwej diagnozie. Ćwiczyłam i walczyłam cały czas. Nie uznaję głodówek, ale zmieniałam nawyki żywieniowe i eksperymentowałam z kolejnymi ćwiczeniami. Wracałam z pracy wieczorem autobusem i biegłam prosto z przystanku na aerobik, bo przecież lekarz powiedział, że trzeba się więcej ruszać… Był taki moment, w którym zdarzało się, że robiłam dwa treningi dziennie. Złe samopoczucie, zmęczenie, obrzęki, wahania nastroju towarzyszyły mi każdego dnia. Efektów nie było, a waga się nie zmieniała… lub wręcz rosła. Lata mijały, a ja trwałam w decyzji o podjęciu leczenia otyłości, a jednocześnie razem z mężem czekaliśmy na upragnione potomstwo, co też okazało się nie być takie proste. Nigdy jednak nie traciłam nadziei.

W każdej historii następuje przełom.

U mnie tym przełomowym momentem okazała się wyczekana ciąża. Był maj 2013 roku, kiedy na teście ciążowym pokazały się nam upragnione dwie kreseczki. Radość, wdzięczność i radosne oczekiwanie wypełniały nasze dni. Chciałam być aktywna przez cały czas trwania ciąży, tym bardziej że lekarz prowadzący nie widział przeciwwskazań. Spacerowałam z moją kochaną fasolką prawie każdego dnia i wykonywałam w domu specjalne zestawy ćwiczeń dla kobiet w ciąży.

W piątym miesiącu ciąży przeżyliśmy chwile grozy. Moje wyniki wykazały tak dużą leukocytozę, że trafiłam do hematologa na specjalistyczne badania. Lekarz rozpatrywał dwie opcje: albo tak pani organizm zareagował na ciążę albo ma pani przewlekłą białaczkę szpikową. Łzy, strach, tysiące myśli na minutę. Nigdy nie zapomnę momentu otwierania koperty z wynikami badań. Na szczęście okazało się, że nie była to białaczka i wszystko skończyło się dobrze. Ale leukocytoza była kolejnym sygnałem, że w moim organizmie dzieje się coś złego.

Pani ginekolog prowadząca moją ciążę na każdej wizycie upominała mnie, że waga wzrasta za szybko i mam się nie objadać. Za każdym razem oponowałam, gdyż odżywiałam się zdrowo i regularnie ćwiczyłam. Dopiero w 8. miesiącu ciąży Pani ginekolog zdecydowała, aby ponowić badania hormonów tarczycy, tym razem uwzględniając także przeciwciała przeciwtarczycowe.

Okazało się, że w mojej tarczycy występował poważny stan zapalny, a sądząc po ilości przeciwciał, trwał on od kilku lat. Diagnoza: HASHIMOTO z tendencją do niedoczynności.

Zawsze czułam, że moje problemy z wagą mogą mieć swoje źródło w tarczycy, ale bez pomocy lekarzy specjalistów to przeczucie niestety nie wystarczało. 

Moja córka – Nadia urodziła się na początku 2014 roku jako zdrowe dziecko. Nadia wniosła do naszego życia tyle radości, że nie sposób tego opisać. Macierzyństwo to najpiękniejszy cud, jakiego doświadczyłam. Karmiłam piersią i waga bardzo szybko spadała, wciąż dużo spacerowałam i ten okres wspominam bardzo dobrze.

Kolejne problemy zaczęły się 2 lata po porodzie. Obrzęki ciała jeszcze większe niż wcześniej, wahania wagi, ciągłe zmęczenie, wręcz senność w ciągu dnia. Nie muszę wyjaśniać, jak bardzo było to uciążliwe w codziennym funkcjonowaniu. Zaczęłam pierwsze kroki z treningiem siłowym, aby jeszcze bardziej stymulować mój słaby metabolizm. Kolejni endokrynolodzy rozkładali ręce, aż w końcu jeden z nich wspomniał, że należy rozpocząć diagnostykę w kierunku jakiegoś schorzenia metabolicznego.

Mimo przeszkód uparcie działałam dalej, bo przecież nadzieja umiera ostatnia. Mówiłam: chcę być mamą, która ma siłę i energię. Chcę mieć siłę, by cieszyć się życiem.

Gdy moja córka miała 5 lat, trafiam pod opiekę jednego z najlepszych lekarzy zajmujących się schorzeniami i tematyką metabolizmu. Od razu dostrzegł on moją determinację i bezradność. Rozpoczęliśmy kolejne poszukiwania, badania i leczenie.

Całą sobą zaangażowałam się w walkę z chorobą. Jednocześnie rozpoczęłam szkolenie na profesjonalnym kursie Trenera Personalnego i Instruktora Sportów Siłowych, by wiedzieć jeszcze więcej i mieć kolejne narzędzia do walki z moją nadwagą. Po długim czasie leczenia bez efektów zostałam przyjęta na Oddział Metaboliczny, a po tygodniu specjalistycznych badań otrzymałam kolejną diagnozę. A brzmiała ona – OTYŁOŚĆ. Dla osoby, która zawsze była bardzo aktywna sportowo, taka diagnoza to duży cios i szok. Otyłość spowodowana problemami na osi hormonalnej. Zaczął się kolejny etap mojego leczenia: terapia, dieta bogata w węglowodany o niskim indeksie glikemicznym (4 posiłki w ciągu dnia z możliwie dużą przerwą między nimi), sport, który nie powoduje dużego wzrostu tętna, by nie doprowadzić do wyrzutu insuliny.

Modyfikowałam trening i posiłki. Zaczęłam powoli dostrzegać, że to ja prowadzę w wyścigu o zdrowie i lepsze życie. Ponad 14 lat poszukiwań, prób, błędów, wylanego potu zaczęło dawać efekty zarówno w samopoczuciu, jak i na wadze.

Ponad 18 kg za mną…

Pomyślałam, że skoro przeszłam taką długą drogę, to było to po coś. Stworzyłam projekt treningów grupowych dla kobiet z małych miejscowości pod nazwą Jest Kobieta Jest Siła. Prowadzę zajęcia sportowe, wspieramy się i motywujemy nawzajem, w tym roku premierę miała także nasza linia odzieży i akcesoriów.

Chcę pokazać kobietom, że sama wciąż działam, bo ten proces nigdy się nie zatrzyma, i skoro ja mogę, to one również.

Myślę też o tym, ile spotykało mnie po drodze niemiłych, złośliwych komentarzy na temat mojego wyglądu. „Jejku, co się stało Aga, że tak przytyłaś?”, „Spodziewasz się?”, „Co z Tobą? Ty zawsze taka fit, a teraz tyjesz?”. Myślę o tym jak czują się inne osoby, które żyją z otyłością i zamiast słów wsparcia słyszą hejt. A przecież otyłość to choroba i, tak jak w moim przypadku, może mieć przecież różne przyczyny, niekoniecznie wynikać z objadania się w nocy! Może pojawi się w nas refleksja – czy na pewno w dbaniu o siebie chodzi o rozmiar XS i kult idealnego ciała? Czy jednak priorytetem powinno być nasze zdrowie i dobre samopoczucie. Mamy przecież jedno życie i warto żyć pełną piersią mimo przeciwności.

Nidy się nie poddawaj!

Agnieszka Liszkowska-Hała
Prezeska Fundacji „Siła”

PL21CO00004